Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wcale mi o nią nie chodzi!... Są tu lepsze! Ale nie lubię hipokrytek!... Widziałem ją niedawno samą aż w Roboczej Słobodzie!... Co ona tam może robić?... Albo jest szpiclem, albo nie wiem co?... Kochanka ma tam!? Ale ja to wyśledzę!...
Nawrocka również zauważyła, że zbyt często w swych wędrówkach spotyka na drodze Biełycha.
— To z zazdrości prześladuje on panią!... Napewno!... On bardzo, bardzo kochliwy... Żadna z nas nie uniknęła jego płomiennych zalotów!... — śmiała się Tutolmina. — Chce pani, ja mu powiem, żeby sobie poszedł do djabła!...
— Wie pani, że nie!... Chodzi mi o to, żeby jak najmniej na mnie zwracano uwagi, a takie wyjaśnienia mogą doprowadzić do przykrych starć.
— Przedewszystkiem oburzą panią Strumińską!... — powiedziała Tutolmina.
— Nie, nie to!... Ale wogóle!... Nie!... Nie mogę powiedzieć wszystkiego, kochana, droga pani!... — rzekła serdecznie i, usiadłszy na łóżku, przycisnęła chustkę do oczu.
Dobra Rosjanka przysiadła koło niej i objęła ją wpół.
— Nie płacz, miła... Ja się domyślam... — szepnęła.
— Pieniędzy, za wszelką cenę pieniędzy!... — wybuchnęła, łkając, Nawrocka.