Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXIII.

Nawrocka prawie nie bywała w domu.
Od samego rana po całych dniach gdzieś znikała, załatwiając najrozmaitsze, mało zrozumiałe dla otoczenia interesa. Widziano ją na poczcie, w magazynach żelaza, w sklepach ubrań, u jubilerów oraz na dalekich wycieczkach za rzeczką Uszakowką.
Chudła, mizerniała, była zamyślona i rzadko uśmiech zjawił się na jej zaciętych i pobladłych ustach. Daremnie w czasie obiadu, grzmiał Biełych, wygadując najzjadliwsze dowcipy na „burżujów“, których „widnokręgi nie sięgają rozmiarem wrębów miedzianego grosza“, daremnie śpiewał po obiedzie najpiękniejszym swym głosem:

„Jest’ na Wołgie utios“.

Piękna panna smutniała z dnia na dzień i nie zwracała najmniejszej na niego uwagi.
— Głupia i dumna. Nie umie was, Mikołaju Inokientiewiczu, ocenić!... Daremnie zabiegacie!... — mówiła zjadliwie Strumińska.