Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedział, choć był blisko i patrzał na nią uważnie. Gdy znalazła się na podwórku, rozglądała się pilnie, udając, że szuka ludzi. Zajrzała nawet za róg wysuniętego naprzód budynku i weszła na kuchenne schody. Na prawo słyszała za drzwiami głosy kobiece, a przed nią czerniało zejście do piwnicy. Wtem drzwi skrzypnęły i ukazała się na progu gruba i brudna kucharka.
— A czego tu?...
— Pan naczelnik więzienia...
— Do pana naczelnika od frontu. Niema go w domu, pojechał do oberpolicmajstra. Czy to pani nie wie, że interesantów przyjmuje tylko do pierwszej?
— Przepraszam bardzo, nie wiedziałam!
— To to!... Trzeba wiedzieć, a nie włóczyć się tu po kątach...
— Pulcherja, Pulcherja!... Gdzieżeś się zapodziała? — odezwał się głos z kuchni.
— Zaraz idę proszę pani!... Tutaj interesantka.
— Niech się wynosi!... Męża niema!...
Nawrocka cofała się, oglądając uważnie wszystko po raz wtóry. Była uszczęśliwiona.
Natychmiast nakreśliła plan na malutkiej karteczce, opisała go szczegółowo i tegoż dnia jeszcze wysłała ją wiadomą jej drogą.
Przyszedł bardzo w porę i przechylił zwycięstwo w gorącej dyskusji więźniów nad pla-