Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale wszystko w nim zbyt jest rozbite, roztrzęsione, aby coś jeszcze mogło zwiększyć jego ból wewnętrzny. Z trudnością zbiera myśli rozproszone jak stado gołębi, z trudnością trzyma się nieruchomo na miejscu, podrywany przez nierówne i szarpiące uderzenia serca... Cieszy się, że już ma spokój, że już się „to wszystko“ skończyło, a jednocześnie łka w nim jakiś szloch niewstrzymany i spływa w wirze jego do głębi zmąconych uczuć widmo bladej, zbolałej twarzy matczynej i postaci ojca, ogłuszonego, stojącego bez ruchu opodal z czapką w ręku...
— Ucieknę! — powtarza sobie z uporem — ucieknę!...
Ogląda się po wagonie jakby zaraz to miał uczynić. W kłębach dymu tytuniowego widzi wszędzie szare twarze i szare aresztanckie ubiory, do których się przyzwyczaił; gęsto siedzą ludzie na ławach, a na półkach i po kątach leżą grudy szarych worów i węzłów. Przy drzwiach w obu końcach stoją żołnierze, tacy sami szarzy jak tłum więziony, z takiemi samemi prostackiemi twarzami, oparci na karabinach z najeżonemi bagnetami.
Milczące przygnębienie pierwszej chwili odjazdu minęło Rośnie szmer głosów, zmieszany z cichym brzękiem łańcuchów, z chrobotaniem i postukiwaniem naczyń blaszanych: kubków, czajników, menażek. Tu i owdzie wybuchają urywane rozmowv, wykrzykniki, tłumione śmie-