Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cierpliwości, wszystkiego się dowiemy... Od czego Dobronrawow!... — pocieszał wszystkich Wujcio.
— Cóż, kiedy błogosławieństwo boże opuściło mię!... — wzdychał starosta.
— Nie trzeba było mię żywcem chować!... — śmiał się Wujcio.
Zmrok w tych celach, zasuniętych w kąt budynku, w cień wysokich, posępnych murów, zapadł niezwykle szybko, a ponieważ odebrano im świece i zapałki, siedzieli więc pociemku, gwarząc cicho i popijając wodą razowy chleb, który dano im na kolację. Wtem zazgrzytały rygle, drzwi otwarły się, w sinem przedwieczornem powietrzu na dworze zarysowały się czarne postacie żołnierzy i rozległo się chrapliwe wezwanie:
— Wojnart!... Który z was Wojnart?... Wychodź!