Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podeszli i inni, którzy mieli jeszcze trochę sił w nogach, a między nimi i Gorainow, który łzawo dowodził, że nadewszystko kocha „intchgenczję“, a z pośród „inteligenezji“... Wujcia.
Ułożywszy więc na płaszczu, ponieśli nieprzytomnego przejściem wokoło prycz, śpiewając psalmy żałobne, podczas gdy Dobronrawow szedł przodem i rycząc „Hospodi, hospodi pomiłuj!“, machał zdjętemi z nóg kajdanami jak kadzielnicą.

Nazajutrz wywoływano od rana pokolei katorżników, odnowa pogolono im do połowy głowy i przekuto w nowe, cięższe kajdany.
Nastrój był grobowy.
Wielu, żegnając się przed odjazdem z towarzyszami, miało łzy w oczach, a niektórzy wprost płakali, zakrywszy twarze rękami.
Gawar długo nie puszczał, uchwyciwszy za szyję Wojnarta i szlochał jak dziecko.
— Puść mię, puść, chłopcze! Już mię puść... Mnie... również ciężko... Nie mogę! — szeptał ten, odpychając go zlekka.
— Niech pan ucieka, niech pan ucieka! Ja też ucieknę... i spotkamy się... tam!
— Rozumie się, że się spotkamy! Bywaj zdrów, chłopcze drogi!