Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kowemi oczyma. Powstała i poszła kilka kroków naprzeciwko niemu.
— Jak się masz, kochany! — szepnęła po polsku rwącym się głosem, podczas gdy schylony całował jej rękę, a potem dodała głośno po rusku:
— Z wielkim trudem przy pomocy pana Koziełł-Poklewskiego uzyskałam możność widzenia się z tobą, mój cioteczny bracie! Wiesz pewnie, że za parę dni wywiozą was dalej!
— Prosiłbym nie mówić o tem! — surowo przerwał pomocnik naczelnika.
— Ha trudno, jeżeli nie wolno, choć wypadałoby im przygotować się do drogi! Otóż, jakże się masz, jak zdrowie twoje?... Przyniosłam ci trochę pożywienia...
Wskazała na paczkę, zwierzchu której leżała wiązanka kwiatów.
— Sama niezupełnie jestem zdrowa i dlatego pośpieszę z wyjazdem dziś jeszcze w nocy do Irkucka, aby tam przyszykować mieszkanie... Jest to ostatni punkt, gdzie się możemy zobaczyć.
— Zapewne!... Tak!... Tem bardziej, Stasiu, że ponawiam moje prośby, abyś stamtąd nie jechała już dalej!... — przerwał jej głosem cichym, ale mocnym.
Z niepokojem spojrzała na niego.
— Jeszcze nie mam pozwolenia, ale prośbę już dawno podałam i oczekuję, że odpowiedź już zastanę w Irkucku.