Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech się naradzają, ja swoje zrobiłem i już mnie to nic nie obchodzi! Co ja mogę?!...
— Jakto ciebie nic nie obchodzi? Jakto może być?! Jak ciebie żołnierz po głowie kolbą palnie, albo jak tobie wszystko odbiorą, to cię zaraz obejdzie! Ja to wiem i dlatego ci mówię!...
— Co ty wiesz?... Co może wiedzieć twoja drobno-burżuazyjna głowa!? — odrzekł z pogardą Butterbrot i znowu zagłębił się w czytaniu.
Nazajutrz koło południa ku wielkiemu zaniepokojeniu wszystkich zawołano do kancelarji więziennej Wojnarta.
— Oho, zaczyna się!... — myślał on sam, idąc pod strażą przez mroczne korytarze. Zastanawiał się nad tem co ma powiedzieć, jeśli go spytają o zajścia na barce? Czy przyznać się do udziału w zaburzeniach i opowiedzieć prawdziwy ich powód oraz przebieg? Czy zaprzeczyć wszystkiemu i nie dać żadnych wskazówek?
— A no, zobaczymy, co oni wiedzą? Trzeba będzie działać na zwłokę; odpowiedzieć ni to ni owo, a potem naradzić się z towarzyszami, aby jednakowo zeznawać... Pewnie się oficer upił i rozpaplał!... Ech, wszystko jedno!
Machnął ręką i wszedł do kancelarji, przygotowany na najgorsze rzeczy.
Jakaż była jego radość i zdumienie, gdy zamiast sędziego śledczego dostrzegł naprzeciwko pomocnika naczelnika więzienia... pannę z fioł-