Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tarjusze rządzą światem, a wy, więc za to odpowiadacie, co jest!... Głodujcie sobie, jeśli wam się podoba, a ja nie chcę i koniec!... — krzyczał Gorainow.
Nawet Wickiewicz i Finkelbaum nie przyłączyli się tym razem do niego.

Płynęła barka dalej wgórę olbrzymiej rzeki, wśród niezmierzonych „drzemiących“ borów, nie spotykając prawie nikogo, nawet łodzi rybaczych, zatrzymując się rzadko przy składach drzewa, aby zabrać paliwo, albo przeczekać na dodniu mgłę.
Głód doskwierał więźniom nie na żarty i na pokładzie rozlegały się dość rzadko pieśni nawet w piękne pogodne wieczory.
Znowu ogólne życzenia więźniów rozbiły się wyraźnie na dwa odłamy; skazani na osiedlenie głośno mówili:
— Kiedyż nareszcie będzie ten Tomsk!
Skazani do ciężkich robót, posępnie milczeli.
Dopiero w Narymie udało się zakupić kilka worków mąki żytniej na chleb, trochę świeżych i solonych ryb, oraz uzyskano zapewnienie, że „dalej będzie lepiej“. Istotnie na brzegach suchszych i wynioślejszych, tak zwanych „krasnych“, częściej trafiały się tu duże wsie, przy których zatrzymywał się parowiec i gdzie można było dostać jarzyn, masła, jaj, mleka, sera.