Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia się z ludźmi w jedną całość, aby była jedność, bo jednostka jest samotna... do tego jednak potrzeba płynu, który wszystkich skleja, a ty jesteś oczywiście jego przeciwnikiem!... Czy nie tak? Nie wiesz, gdzie do licha podział się Dobronrawow?...
— Nie wiem, ale może... lepiej go nie szukać!...
— Acha, racja!... Dziękuję!... Pójdę śpiewać!... Nadzieja jest matką... wesela!...
Wojnart znowu wyciągnął się na posłaniu w dawnej pozie, a niedługo z pokładu dobiegł go śpiew:

Za szczo ty karajesz, o Boże mij Boże.
Za szczo ty karajesz ii mołodu...

Leżący obok niego Gawar, zamknął czytaną książkę, spełzł z pryczy i poszedł na górę; pociągnęli tam niedługo i inni. Wojnart został sam ze swemi myślami; obrócił się na bok i pociemniałe z bólu oczy utkwił w wyzłocone słońcem okno luminatora, przez które wpadał zdołu odbity blask fali i skakał kapryśnie po wygiętym, żebrowatym pułapie kajuty.

Z Port Artura
Jede fura,
Na niej sede
Ka — mi — mu — ra
I pije czaj, czaj,
Szo — ko — ła — du,
Czarno kawu,
Rrum.