Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak rozmawiając, chodzili czas pewien po pokładzie, choć w kajucie umilkły już głosy i zagasły światła. Wtem w otworze schodów pojawiła się ciemna sylwetka.
— Acha, to wy, Wojnart i ten młody patrjota?! Spacerujecie!... Czekacie!? I ja też czekam, nie mogę usnąć!... Nie wiedziałem, że tu dziś nie postawili straży... Dopiero jak usłyszałem wasze kroki, zrozumiałem, że ktoś chodzi... Myślałem, że Dobronrawow wrócił, ale nie, bo tem by zaraz zeszedł. Czekam... tymczasem niema i niema!... Więc wyjrzałem! — tłumaczył się Wujcio.
— Cicho, Wujciu!... Przytrzymaj łańcuchy, bo tu niedaleko szyldwach chodzi, jeszcze nas spędzą!...
— Doprawdy!? No, nie myślę!... Pewnie nie postawili straży wewnątrz, gdyż Dobronrawow nie wrócił... Więc liczy się, że jeszcze dzień... Ha, ha! Oficer pewnie już śpi, zapomniał, albo przez dobroć serca nie zechciał. W gruncie rzeczy, on doprawdy dobroduszność chodząca, poznałem go dobrze!... Ruska dusza, igraszką losu wtłoczona w mundur. On nawet nie wie dlaczego go nosi... Ojcowie oddali go, siódmego coś malca, do kadetów z braku utrzymania... więc został oficerem, ale sam mówi, że równie dobrze mógłby zostać „piekarzem“, największą zaś ma ochotę do literatury... Czytał nam nawet swoje utwory, doprawdy... Wcale, wcale jak na oficera ciupasowego niezgorsze... Mówię wam,