Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lepiej koleją... bo na pocztach i na parowcach większa kontrola...
Gawar słuchał uważnie, wypytywał się o rozmaite szczegóły i wciąż wzdychał:
— Wołałbym, żeby razem, z panem!...
— Cóż robić! O tem narazie mowy być nie może!... Niewiadomo, co ze mną się stanie... Jak dostanę się do ciężkich robót, wyrwać się stamtąd bardzo będzie trudno. Radzę ci, uzbrój się w cierpliwość i uciekaj dopiero z osiedlenia. To nietrudno!
— A pan?
— Mnie... zostaw już swemu losowi!...
Gawar miał ochotę przytulić się do tego młodego, a skazanego na długie cierpienie mężczyzny, objąć go, pocałować, choć za ręce gorąco uścisnąć, ale nie śmiał, a Wojnart zdawał się nie podejrzewać tych jego chęci.
— Śpij, chłopcze! Już późno. Jutro wieczorem będziemy w Tobolsku. Trzeba się wyspać!... — rzekł spokojnie i otulił się szczelniej w swój chałat więzienny.
Wszyscy wokoło już spali i w ciszy nocnej ujawniło się i zapanowało całkowicie nad nią jednostajne i dalekie bicie kół parowca o falę oraz pobliski bulgot prądów rzeki, rozdzieranych wleczoną wśród nich barką. Monotonję tych dźwięków naruszał od czasu do czasu jedynie bolesny kaszel Dżumbadzego.