Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nąć do brzegu i zginąć w tych puszczach jak igła w sianie...
— Konwój ma łódkę... Będą strzelać, zaalarmują wioski pobliskie, ruszą na obławę chłopów okolicznych, A tutejsi chłopi zajadli są na włóczęgów. Skąd oni będą wiedzieć, że my jesteśmy polityczni; politycznych również niebardzo kochają, bo to „przeciw wierze i carowi“. Nie, to na nic, już myślałem o tem... Prędzej w nocy pocichutku, choć parę godzin zyskać... Gdyby więc była gdzieś w określonem miejscu przygotowana kryjówka... Ale o tem niema co mówić, gdyż drzwi od kajuty na noc zamykają i na pokładzie stoi szyldwach...
— Do tej pory nie stał!...
— Teraz stoi!...
— To ten dobry oficer taki!?... Acha!...
— Każdy z nich taki!...
— Więc widzisz, że ze statku bardzo trudno... Łatwiej już z kolei z wagonu i gdyby była kryjówka...
— A to nie można przyszykować?... Co?... Tylu Polaków w Syberji mieszka...
Wojnart przemilczał.
— Takiemi rzeczami zajmuje się rosyjski Czerwony Krzyż Rewolucyjny... — zaczął z pewną determinacją. — Cóż kiedy wciąż się wsypuje; źle zorganizowany, niepewny... Miesza organizację do zbierania pieniędzy z organizacją do oswobadzania więźniów i wciąż jedna drugą gubi... Nas Polaków jest zbyt mało, żeby