Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVIII.

Kamera, do której ich zamknięto, była ciasna i tak brudna, że nawet oduczeni dawno od czystości więźniowie nie śmieli jednak kłaść się na pryczach. Podłogę pokrywała warstwa cuchnącego szlamu, do którego lipły podeszwy; po ścianach i deskach — wszędzie pełzało obżarte, wstrętne robactwo.
Gniewni, wzburzeni więźniowie tłoczyli się w przejściach.
— Tu tyfusu można dostać!... Tu nie wiadomo co przedtem było: chlew czy szpital!... Robactwo najłatwiej roznosi zarazę... Wiadomo!... — wołał Somow.
— Protestujemy!... Stukajcie towarzysze do drzwi!... — krzyczał Orłow.
— Czekajcie, musimy kogoś wybrać, żeby się rozmówił z władzą!... — zauważył Aronson.
— W zastępstwie Dobronrawowa i Butterbrota niech zrobi to Wojnart... Ma wprawę!... — radził Wujcio.
— Doskonale!... Wojnart!... Dawajcie Wojnarta!...