Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Można ich nie posłuchać!... Z jakiej racji przywłaszczyli sobie prawo wyznaczania?... Niech zwołają zebranie!...
— Owszem, sami mówią, że zwołają!... Ale to nam raju nie otworzy. Zebrania teraz nie można zrobić, więc zdecydowali czasowo... Powiadają, że nie dadzą pieniędzy na zbytki i swawolę... a na ich ręce płyną zapomogi z naszego Czerwonego Krzyża!... Do nich więc się zwróć...
— Zwrócę się, lecz tymczasem... dzisiaj!?
— Dzisiaj już pewnie nic nie da się zrobić! Nie zdążysz!... Ten Żyd tak mię pilnuje, jak najczulsza kochanka. Ćwiczył się w ochranie, czy co?!
Kiwnął głową w stronę Butterbrota, który już ich odszukał w tłumie oczami i kierował się ku nim z notesem w ręku.
— W takim razie będę was prosił, żebyście oddali... choć karteczkę...
— To się rozumie!... Wiem, wiem tej panience z białem skrzydełkiem na kapelusiku! Ależ dobrze!...
Kiwnął głową i zamienił porozumiewawcze spojrzenie z Wojnartem, który silił się utrzymać pozory spokoju, lecz żuł na pobladłych ustach gniewne wyrazy.
— Przejrzałem, towarzyszu, ten wasz spis. Myślę, że niektóre pozycje należy skreślić, albo zmniejszyć, inne zwiększyć, a nawet dodać... Tak!... Naprzykład: tytoń. Poco tyle tytoniu?... Niech mniej palą, wtedy i zapałek wyj-