Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto, nie wiecie?... Pójdziemy z konwojem jak zawsze!...
— Ba!... Ale kto?...
Zwolnił kroku i, przytrzymując Wojnarta za rękę, szepnął:
— Dodali mi cenzora, a że dwóch tylko puszczają, więc nie wiem sam, czy wy pójdziecie, czy nie i wogóle czy się uda?... Spróbujemy, może puszczą trzech?...
— Jakiego cenzora?... I kto go dodał? — dopytywał się cokolwiek zmieszany Wojnart.
— A no takiego, który... kropli w usta nie bierze. O was mówią, że jesteście po naszej stronie, słowem, że hołdujecie Duchowi Świętemu!... et Spirytus sanctus!...
Zrobił znak błogosławieństwa w powietrzu.
— Któż to mówi?...
— Żydy i Sinhedrjon...
— Sinhedrjon?... Cóż to takiego?
— Te same żydy tylko marksowskiego... obrzezania!...
— Przestańcie, Dobronrawow, żartować!... Dla mnie pójście do miasta jest rzeczą bardzo ważną...
— A no domyślam się!... Cóż kiedy wyznaczyli Butterbrota!...
— Butterbrota?... Któż go wyznaczał, powiedzcie... nareszcie...
— Mówiłem przecie. Sinhedrjon, nasi głowacze, cnotliwscy: Lwow, Gołowin, Kotow, Aronson i inne syny Judy lub ich... Filistynowie!