Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapisuj ceny, żeby nam nie podwyższyli w rachunku!
Dwóch subjektów i jeden chłopak obsługiwali starostów, a drugi chłopak stał gotowy do usług przed panienką, która pochylona nad ladą pisała szybko w notesiku.
— Więc proszę, ot te rzeczy, zanieść do Północnego hotelu i zostawić tam z tą oto kartką! Należność płacę zaraz. Aha, aha! Proszę jeszcze cytrynę, proszę wszystko razem zapakować! — wyrzekła wreszcie nieznajoma, podnosząc zarumienioną twarzyczkę.
Wojnart na krótkie mgnienie utkwił źrenice w jej pociemniałych oczach; dziewczyna z ledwie dostrzegalnem westchnieniem zlekka się w tył pochyliła i opuściła jednocześnie głowę i powieki.
— Pud cukru w kostkach — sześć rubli... — dyktował mocnym głosem Dobronrawow.
— Ech, mało!... Co to pud?... To nic!... Radzę wziąć więcej, bo tam za Uralem ceny będą o wiele wyższe!
— Przewóz trudny!... Nie pozwolą więcej — tłomaczył Dobronrawow.
— Bierz pan, bierz! To się zrobi, przedstawię powody naczelnikowi więzienia — on dobry człowiek — uspokajał go nadzorca.
— Tak, ale zawsze trzeba znać miarę!... Przecież stąd pojedziemy koleją!
— Tak jest, koleją, ale dwa dni będziecie jechać!... Obiadów w drodze niema, herbatą się