Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chlebowski! — powtórzył Gołowin.
— Ja... Wcale nie!... Ja chciałbym, żeby... Zresztą jeżeli już tak trzeba... — bąkał Butterbrot, wychylając się z cienia.
— Chlebowski? Niby Polak!... Kto to taki?! Nie znamy takiego!... — rozbrzmiały głosy w gromadce Polaków.
Gołowin nachylił się w stronę Butterbrota i zamienił z nim parę wyrazów.
— To jest pseudonim towarzysza!...
— Pseudonim?... Poco pseudonim?! Wszyscy go znamy pod właściwem nazwiskiem. Butterbrot!...
— Co za facecja?...
— Dlaczego nie obrał sobie żydowskiego pseudonimu, dlaczego nie nazwał się Judke, Joffe lub coś w tym rodzaju...
— Chlebowski, pewnie burżuj jaki, szlachciura?!...
— Pfe! Butterbrot brzmi o wiele piękniej!...
— Piękniej, a głównie... rewolucyjniej!...
— Wstydzi się, że jest Żydem, czy co?
— Antysemita!...
— Ha, ha!...
— Niech gada!... Gadaj Butterbrot!... Es-de-ka-pe-i-el! Rozdziaw dziubek, słowiku nalewkowski!
— Towarzysz Chlebowski referuje!... Proszę o spokój! — powtórzył podniesionym głosem Gołowin.