Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Patrzcie go, dyplomata!
— To nie na was piosenka, to na waszą szlachtę i burżujów, na waszych gnębicieli.
— Tam powiedziano: Lachi, Polacy! Nie oszukacie! — krzyczał Barański.
— A naszych burżujów pozostawcie nam!...
Nie potrzebujemy obrońców! — dogadywał Wątorek.
— Co na nich zważać, śpiewajcie!... Wujciu, machaj!
Hałas wzmagał się. Wtem Łyzoń ryknął gromowym basem:

Zbuntowałyś w Polsze pany,
Wsi łobuzy oberwany...
Oj, luli-luli-la!

— Oj, luli-lu-li-la!... Wsi łobuzy oberwany!... — podchwycił skrzekliwym głosem Butterbrot, a za nim Pinkus, Szwanzmutter, Litower, Odesskij, Warszawski, Glauker, Juwiler, Goldwasser, Szulwajzer i inni. Jeden „Monsieur Puritz“, o którym powiadali, że umiał całego Słowackiego napamięć, trzymał się na uboczu i milczał.
— I wy, parchy, też! — wrzeszczał Barański.

Nasz Paszkiewicz Eriwanskij
Pod Warszawoj sostojał,
Za tri grosza od Palakow
On Warszawu pokupał...
Oj, luli-luli-la...

śpiewał dalej, pokrywając wrzawę, Łyzoń.