Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Parowiec, rycząc przeciągle, kierował się ku mrowiu świateł, połyskujących wśród białych murów wielkiego miasta.
— Chór, chór!... — wołał gorączkowo Wujcio, wymachując rękami.
— Dalej: „Jest, na Wołgie utios“...
Piękna pieśń popłynęła ku miastu, wyprzedzając statek.
Śpiewano poważne rewolucyjne pieśni, śpiewano ludowe, śpiewano krotochwilne, wesołe... Silono się, aby z pieśnią wpłynąć do miasta, aby publiczność w porcie dowiedziała się odrazu, że na barce wiozą tych, co walczą o wolność...
Im bliżej byli przystani, tem wolniej płynął statek, tem dłużej i grubiej ryczała syrena, tem więcej mijano innych statków, łodzi i barek...
Pieśni wyczerpywały się, niektóre powtórzono już po raz drugi; przerzucono się wreszcie do pieśni małoruskich...
Zabrzmiała bojowa melodja:

Czi baczysz, Lasze,
Jak kozak plasze...

Doktór Frączak przedarł się do dyrygującego chórem Wujcia i pociągnął go za rękaw, a gdy ten niecierpliwie go odtrącił, oparł mu rękę na ramieniu i zaczął cicho szeptać. Rozpędzony chór grzmiał jednak dalej

Pid Sorokoju
Mnożestwo Lachiw propało...