Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszczął się spór o znaczeniu wykształcenia, o ideach świadomych i podświadomych, poczem przeniósł się na określenie, co to jest wogóle wiedza.
— Nie kłóćcie się, nie kłóćcie się!... Czyż nie wszystko jedno — godził przeciwników, ciężko dysząc Dżumbadze. Przecież wszyscy chcemy jednego, pragniemy powszechnego szczęścia, powszechnego nauczania, powszechnego zdrowia, równości i sprawiedliwości... Żeby człowiek dla człowieka był bratem. Czy nie tak?... Wobec tego, co znaczą te różnice?... Przypuśćmy, że ty Kotow, masz rację a Lwów się myli!... Więc co, więc zaraz chcesz go na karę śmierci skazać!...
— Uspukój się Dżumbo, kochany, uspokój! Będziemy żyć do samej śmierci!... A ty zaraz kaszleć zaczniesz po tej przemowie!...
— Tak, tak! Nie gadaj za dużo!... Nie męcz się! — nastawał Leskow.
— Zaraz posłuchajcie!... Tylko wam powiem... — bronił się chory, lecz kaszel gwałtowny istotnie rychło przerwał mu mowę.
Polacy robotnicy, którzy słabo władali rosyjskim językiem, leżąc razem gwarzyli między sobą:
— Wspaniała rzeka ta Wołga. Jak morze, miejscami brzegów nie widać!... — dowodził Cydzik.