Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w wymownym milczeniu, baron wezwał wszystkich członków wyprawy do swego namiotu.
— Panowie, — rzekł uroczyście, z niemiecka akcentując i przekręcając wyrazy. — Jeden członek wyprawy pozwolił sobie wykroczyć przeciw dyscyplinie i nazwał pana fotografa obraźliwie. Jego młody wiek i moja stara z jego wujem przyjaźń, a głównie moje uważanie go za ślepe narzędzie innych, każą mi tym razem mu darować. Ale to będzie raz pierwszy i ostatni i nietylko względem niego. Bo jest już czas, abyście panowie zrozumieli, że powodzenie, całość i owoce wyprawy zależeć mogą obecnie tylko od jednolitości planu i karności członków. Wyście wszyscy dobrowolnie zgodzili się na udział i przyjęli moje warunki. Ja jestem stary, wypróbowany junkier. Od chwili wejścia w obszary puste oraz zaludnione przez wrogich mieszkańców, wyprawa nabrała cech wojennych. Proszę pamiętać, że idziemy zdobywać wiedzę i sławę i że tu rządzą moje tylko rozkazy. Widzę jednak niestety, że hydra opozycji nie liczy się z niczym i podnosi głowę. Otóż ja uprzedzam, że nie zniosę żadnych szeptań i żadnych intryg. Ja je ukrócę! Ja obronię was przed własnemi waszemi słowiańskiemi wadami... Ja zmuszę do posłuszeństwa i skarcę igraszkę... Tak, ja skarcę igraszkę, choćbym miał za to ciężko pokutować. Zresztą, ja nie boję się nikogo, a chińscy żołnierze oddani są do mojego rozporządzenia. Wobec całego świata ja odpowiadam za losy wasze i będę wolał, aby zginął jeden niż wszyscy. Ja proszę o tym pamiętać, bo ja więcej tego nie będę powtarzał...
Wstał i zwrócił swoje oczy w stronę, gdzie zgrupowała się „hydra opozycji“: doktór, topograf, Brzeski... Siuj, który znalazł się tam wypadkiem, umknął co prę-