Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chao!
Brzeski czuł się oszołomionym, szczególnie, gdy po długiej wędrówce rysunek wrócił, z rąk tego brudnego, cuchnącego czosnkiem tłumu, cały i czysty. Brzeski poczuł dla nich pewnego rodzaju szacunek. To nie byli dzicy, gburowaci Mongołowie, lecz ukształcony, rozważny lud, choć biedny i nędznie ubrany.
— Gdzie się pan podział? — spytał kwaśno Brzeskiego po powrocie fotograf. — Właśnie chciałem iść fotografować!
— Czemu mię pan o tym nie uprzedził! — odpowiedział z rozdrażnieniem chłopak.
— To pan powinien pilnować, a nie ja... swego obowiązku...
— Już dobrze! Idźmy...
— Ba! Teraz, kiedy pan pewnie zmęczony...

— To już nie należy do pana!

...Fotograf schował głowę pod sukno...