— Miarkuję coś niecoś, ale wyobrazić nie mogę... — powtarzał zafrasowany.
— Cóż oni mówią?
— Mówią „szy“, to jest niby: tak! ale to nie znaczy, że przyzwalają, jeno tak... przez grzeczność! Mówią też: Co-Cun-tań... co jest ich niby gienerał-gubernator!... Mówią też, że Ti Duna[1] ich niema, że wyjechał... tensam Ti Dun!...
— Powiedz im wyraźnie, że pójdziemy bez konwoju, że pytać nie będziemy ich o pozwolenie!... — rozkazał naczelnik.
— Jakże im powiem, kiedy ja tylko „miarkuję“, a wyrazić sam niezdolen jestem!... — wymawiał się Małych.
— Jak chcesz, tak mów!... Jak umiesz, ale niech wiedzą, niech wszystko wiedzą!... — nalegał groźnie baron.
Po krótkiej, energicznej przemowie w narzeczu kjachtyńskirn, udało się nareszcie Małychowi przekonać Siuja i ten groźbę przetłumaczył.
Urzędnicy kłaniali się grzecznie i mówili długo i w odpowiedziach ich stale powtarzało się: „Co-Cun-Tań“, „Ti Dun“, „chun-chu-tza“ (rozbójnik).
— Bez konwoju nie zgadzają się, powiadają, że tam powstanie, że bez konwoju nigdzie nas nie kazano puszczać, że Ti Duna niema... Że za to im głowę utną!... — zadecydował Małych.
- ↑ Ti Dun, naczelnik wojennego okręgu.