Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ wyborny projekt! W razie wypadku, choć część pieniędzy uratujemy. Niezwykle dowcipnie pomyślane! — zachwycał się fotograf.
Baron nic nie odrzekł, ale widocznie był kontent ze swego wynalazku. Po chwili jednak przypomniał sobie, że parę tygodni temu zgromił zań właśnie topografa. Spojrzał więc uważnie na siedzącego przed ogniskiem olbrzyma, ale stary wyga stepowy ani okiem nie mrugnął, nawet głowy w stronę naczelnika nie zwrócił.
Z powodu tych woreczków spędzili, zamiast jednego dnia, trzy doby w Zajsanie i dopiero w tydzień po wyjeździe znaleźli się u stóp gór Jerke, oddzielających Syberję od posiadłości chińskich. Zatrzymali się na nocleg na podgórzu w zacisznej dolinie u potoku. Czerwone ich ogniska gorzały w mętnym, wilgotnym mroku, jak blade iskierki. Podróżnicy gwarzyli przyciszonym głosem, spoglądając z ciekawością i niepokojem na nurzające się w ciemnościach zbocza skał. Od szczytów wiało chłodem i wilgocią. Kiedy niekiedy, gdy wiatr targał zwoje wieńczących je chmur, wysoko w podniebiu błyskały blade oblicza potężnych zwałów śniegowych.
Nazajutrz wstał dzień pochmurny, deszcz mżył, mgły spłynęły po stokach gór aż do samych ich podnóży. Wiatr gnał gwałtownie obłoki, szarpał w dole mgłami i obnażał na chwilę ostre zręby skał, kępy lasów, ciężkie okapy lodowe, kaskady potoków, i chłonął je następnie bez śladu, topiąc w chmurnym morzu, zwolna jaśniejącym w brzasku dnia.
Długi poczet jeźdźców i wozów wpełzł przed wschodem słońca pod te mgły. Oddział kozaków ze strażnicy Czagan-obo, który miał odprowadzić wyprawę do chiń-