Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, krótka z nim sprawa!... Byle co, a kula w łeb!.. Czasy rzeczywiście... wojenne!
— Hm!... Poco zaraz tak ostro!? Siostrzeniec właściciela i jedyny z pośród nas dobry znawca języka chińskiego... Może się nam bardzo przydać... Ale oczu zeń nie spuszczać!... — potwierdził dyrektor.
I istotnie nie spuszczano zeń oczu, śledzono ostrożnie i podejrzliwie.
Brzeski tymczasem wciąż przemyśliwał, jakby uratować jednych od śmierci, drugich od zbrodni, jak przerwać lub udaremnić okropną nadchodzącą walkę.
Stróżów-krajowców wyrzucono.
Kiedy na kolanach ci podpełzli ku wrotom, powstańcy porwali ich natychmiast i powlekli do swego obozu.
Nazajutrz stracono ich w bramie w oczach Europejczyków.
— Tak postąpimy z każdym zdrajcą ojczyzny!... — krzyczeli w uniesieniu krwawo-czarni „bokserzy“. — Z wami uczynimy tosamo!... Poczekajcie, rude psy!...
Europejczycy stracili zimną krew i zaczęli strzelać; odpowiedziano im również kulami. W rezultacie do ściętych, okrwawionych kadłubów przybyło kilka jeszcze trupów.
Oblężeni sposępnieli i upadli na duchu. Dnie mijały w ckliwym i napiętym oczekiwaniu. Brzeski wciąż rozmyślał o swoim... Wspominał również matkę, Lień, Siań-szena, straconych za pierwsze rozruchy robotników, młodego Szun-Tzi, Serża, który niewiadomo zaco zginął w kwiecie wieku, myślał o całej tej dziwnej i krwawej girlandzie wypadków, wreszcie rozmyślał o swoich marzeniach, o tym, jak pogodzić cały świat...
Zapewne i reszta oblężonych myślała i wspominała