Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby w Szan-chaju nie dowiedziano się nareszcie o naszych nieszczęściach!... — dowodził dyrektor.
— Ale jeżeli i tam już wybuchnęło powstanie i postąpiono z Europejczykami jak z nami? Przecież ocalił nas wypadek!... Naówczas wyzwolenie opóźni się... Nie na tygodnie liczyć musimy czas, lecz na miesiące... — zauważył posępnie buchalter.
— O tak!... Wtedy źle!... Nie starczy ani węgla, ani żywności... Gdy zgaśnie elektryczne oko, zdobędą nas w nocy podejściem...
— Opału mamy jeszcze dużo. Gorzej z żywnością...
— Należy zaraz zarządzić oszczędności, określić minimalne porcje i obliczyć je! — Doprawdy, panowie, przy dobrych chęciach moglibyśmy nawet zmniejszyć ich liczbę... — począł zniżonym głosem dyrektor. — Mamy wśród siebie pięciu stróżów Chińczyków... Bez szkody dla nich moglibyśmy ich wydalić... niepostrzeżenie... Wyznaję, że nie mam do nich zaufania, a ustrzec się wroga wewnętrznego o wiele trudniej, panowie, niż zewnętrznego!... Pomyślcie o tym!
— Zamordują ich bez litości! — zauważył starszy urzędnik.
— Oni walczyli razem z nami! — dodał Brzeski.
— Cóż z tego, że walczyli? Bądź-co-bądź są Chińczykami i zupełnie naturalnie współczują i ciążą ku swoim. Źle będzie z nami, jeżeli się z niemi zwąchają... Wydadzą nas!
— Ależ wypędzić ich na pewną śmierć nie mamy prawa!...
— Dla czegóż zaraz na śmierć!? Kruk krukowi oka nie wykole! Okoliczność, że wypędziliśmy ich, będzie świadczyła w oczach naszych wrogów na ich korzyść!...