Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dzień, w nocy atoli ciemna jego postać nikła doszczętnie w ich czarnych smugach. Bystre oczy Chińczyków mogły go wszakże zauważyć gdziekolwiek w miejscach łysawych lub na wzgórkach, na tle nieba. Dla tego Brzeski posuwał się naprzód bardzo ostrożnie, prawie na czworakach i pilnie słuchał. W ciemnościach słuch o wiele ważniejszy jest niż wzrok, gdyż zawczasu ostrzega o niebezpieczeństwie po ruchach i mowie nieprzyjaciela. Od czasu do czasu Brzeski zatrzymywał się, tłumił oddech i wpatrywał się uważnie w mętne zarysy pogrążonej we śnie fabryki, a potym zwracał wzrok ku rzece, gdzie blado połyskiwała wstęga wody i obok wstęga równie bladej drogi. Teraz tylko zrozumiał, jak rozsądnie postąpił, idąc dookoła. Na drodze poruszały się w wielu miejscach ciemne plamy, w których poznawał bez trudności z kształtów i hałasów kupki ludzi. Wszyscy ciągnęli ku fabryce.
— Trzeba się śpieszyć, rychło ją otoczą!... — pomyślał i pobiegł szybciej, zaniedbawszy ostrożności.
Nagle chybnął się wtył i zamarł na miejscu, ogarnięty przerażeniem: pod samym jego nosem wyrosły z pod ziemi dwie czarne sylwetki chińskich robotników. Dostrzegli Brzeskiego i zdawali się równie wylękli i niepewni. Młodzieniec zrozumiał, że nie czas się chować, że zmykać niepodobna. Nie odpowiedział więc na świst nocnej przepiórki, jakim przywitała go ta straż, lecz śmiało podszedł do krajowców i powiedział zmienionym głosem po chińsku:
— Dowódca posyła mię, aby...
— Kto jesteś?.. I dla czego nie odpowiadasz na sygnały?!...
— Wybaczcie, bracia, zapomniałem w pośpiechu!... Dowódca każe wszystkich ściągać na krawędź klasztor-