Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech zrzucą rury kominów, suszące niebo!... Ziemia spłonie od waszych ogni! — wołali z tłumu.
— Wybierzcie kogo! — krzyknął Brzeski — wybierzcie kilku... Niech idą i opowiedzą wszystko dyrektorowi. Tylko śpieszcie się, śpieszcie... póki czas...
— Niech sam wyjdzie... Albo niech otworzą wrota, pójdziemy wszyscy!
— Przecież wszyscy nie będziecie naraz mówili...
Umilkli na chwilę.
— Prawda, ale... boimy się osobno... Nikt nie pójdzie!
— Nie bójcie się, zostanę z wami jako zakładnik. Tylko śpieszcie się. Jestem pewny, że dyrektor na wiele rzeczy się zgodzi!
Spoglądał z trwogą przez głowy tłumu w stronę miasta. Wielu również zwróciło oczy w tym kierunku. Drogą pędził, co koń wyskoczy, oddział mandżurskiej kawalerji.
— Uciekajcie! Bij! Zdrada!...
W powietrzu świsnęły kamienie, brama zadudniła od uderzeń. Nim Brzeski zdążył umknąć do furtki, powalony na ziemię, stracił przytomność.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oprzytomniał dopiero w mieszkaniu dyrektora. Głowę miał obwiązaną mokrym ręcznikiem i czuł w niej ból nieznośny. Dokoła stali biurowi towarzysze.
— Co się stało?
— Źle. Straty nieobliczone... Dziesiątki tysięcy... Suszarnia rozbita, połowa zbioru herbaty zniszczona. Ale Bogu niech będą dzięki, że pan odzyskał przytomność. Wyglądało, jakbym pana wysłał na zabicie. Jakże się pan czuje? — pytał troskliwie dyrektor.
— Wszystko boli.