Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Nie wiem, poco naznaczyli mię tutaj. Serż skłamał. Wcale a wcale język chiński nie jest tu potrzebny“ — rozmyślał Brzeski w prostocie ducha.
— Próbiarzem nie zostanę; na to potrzebny szczególny smak i powonienie. Czyżby istotnie Serż miał rację, że umyślnie wyznaczają mię do robót, które tylko przeszkadzają mi poznać przyprawę i fabrykację herbaty... Potym przedstawią mię wujowi jako niedołęgę i głupca, który niczego się nie nauczył w ciągu tak długiego czasu... Pięknie będę wyglądał!... Otóż nie!... Mimo wszystko, poznam, co mi wiedzieć należy, bez waszej pomocy! — odgrażał się w duchu.
Ostrożnie, nieznacznie, zwiedzał w czasie roboty wszystkie zakątki fabryki, rozmawiał z robotnikami i, dzięki znajomości chińskiego języka, dowiadywał się wiele takich rzeczy, o których nawet pan dyrektor nie wiedział. W pracy niepostrzeżenie mijał mu czas. Ale w święto bardzo mu się przykrzyło, gdyż dawnych serdecznych stosunków z rodziną Wania nie udało mu się już nawiązać. Nudził się więc w chwilach wolnych od zajęć.
Wracał do domu, zjadał swój obiad spóźniony i szedł na górę. Ale niedługo mógł wytrzymać w pustym i równie cichym jak próbiarnia pokoju. Zbiegał więc znów na werandę i, gdy nie zastawał tam nikogo, gdy Siań-szen nie zjawiał się, gdy Ma-czży nie przychodził, biegł do parku pełnego zapachu kwiatów i długich, głębokich cieni zachodzącego słońca. Tam odnalazł śliczne miejsce, gdzie we wnęku skał, uwieszonych pnączami i bluszczem, stał posąg zadumanego Buddy. Spotykał się tu często z sędziwym mnichem, świętym ascetą Szań-jao i, siedząc na kamiennej ławeczce, gwarzyli w ciszy nadciągającej nocy o wzniosłych kwestjach. Przy słabym świetle lampy, pło-