Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boją się ciebie... Każdy troszczy się o to, żebyś go z miejsca nie wysadził. Więc chcą odwlec, ile się da, twe obeznanie z fabrykacją!
— Skądże takie przypuszczenie?
— Przypuszczenie?! Wiem napewno. Wuja masz w Zarządzie Głównym, do pracy się rwiesz, po chińsku umiesz... Mógłbyś łatwo za parę lat zostać... dyrektorem fabryki. To się innym nie podoba. Sami mają na to ochotę. Obecny dyrektor myśli, że go chcesz wysadzić... A ty pluń!... Przestań pracować, zabiegać... Zacznij hulać, grać w karty, jak my... Udawaj, że cię nic nie obchodzi, a potrosze wszystkiego się dowiesz... Niewielka mądrość! Łatwo poznasz wszystko doskonale, wyuczysz się, zbadasz... A wtedy... wyrzucimy nicponiów, zrobimy porządek i zaczniemy rządzić po swojemu... Rozumiesz? co?!...
Brzeski rozumiał, ale nie zgadzał się z przyjacielem.
— Ja tak nie mogę... Nie mogę kłamać i udawać... Uważam za poniżenie dla siebie... W dodatku nie znoszę wódki, kart! — mówił z podnieceniem.
— Szkoda. Bez tego tu bardzo nudno. Co zaś do udawania i kłamstwa, ja również ich nie lubię i tak tylko powiedziałem... Ale kontent jestem, żeś się nie zgodził... Jeszcze więcej za to lubić cię będę. Jednak z niemi bez tego trudno dać sobie radę... Ja mogę nie kłamać i nie udawać, bo to dla mnie nie ma znaczenia, nie dbam o nic, nie staram się o nic. Dla tego oni boją się mnie... Szkoda, żeś się z Chińczykami związał... Stancję ci koło mnie przygotowali. Nie wiem za co, ale polubiłem cię. Z tobą tobym się nie bał pójść do najdzikszej nawet herbaciarni w mieście. Trzepiesz po chińsku, jak młyn...