Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych korytarzach, żyje pamięc o nim. Dawno już nie czuł się tak osamotnionym.
Stosunki w fabryce układały się dla niego rozpaczliwie. Nie wiedział dla czego, ale towarzysze innych narodowości stronili odeń i odsuwano go systematycznie od zajęć poważnych. Zamiast do fabryki naznaczono go do biura, gdzie dano mu do przepisywania jakieś nieciekawe rachunki i rejestra. Nie potrzeba było po to ani przyjeżdżać tak daleko, ani uczyć się po chińsku, ani studjować uczonych ksiąg o uprawie herbaty. Lecz doświadczenia nauczyły Brzeskiego cierpliwości, milczał więc, pełnił swe obowiązki i czekał.
— Och, och!... Znacznie łatwiej być siostrzeńcem bogatego wujaszka, niż prowadzić należycie księgi handlowe!... — dokuczał mu przy lada sposobności buchalter z kozią bródką, który go szczególnie nie lubił.
Przyczepiał się do najmniejszego drobiazgu, do niewłaściwie postawionego przecinka, kropki zapomnianej nad literą.
— Kropka i przecinek też mają swe znaczenie. Źle użyte mogą pozbawić człowieka nietylko czci, ale i życia nawet...
— Wielka rzecz postawić je, skoro pan zauważył ich brak... Przecie poto przegląda pan moją robotę...
— Proszę mi uwag nie robić. Siedzę tu już dwanaście lat, nie jedno krzesło wysiedziałem i wiem, co do mnie należy!... Proszę na przyszłość uważniej przepisywać papiery!...
— Czego on chce ode mnie!?... — skarżył się Brzeski jedynemu towarzyszowi, z którym zaprzyjaźnił się. Był to młody, rumiany, kędzierzawy blondyn, przezywany z francuska „Serż“.