Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brykacji herbaty cegiełkowej. Zobaczymy. Teraz niema ani miejsc, ani czas nieodpowiedni na takie sprawy! Głównie czas: koniec sezonu. Dla pana z trudnością wyspekulowałem pokoik. Mały, ale da się urządzić, tylko, ot, mebli...
Brzeski milczał chwilkę.
— Dziękuję, ale zamieszkam pewnie z moim nauczycielem...
— Co? z Chińczykami zamieszka pan?.. Żartuje pan sobie?!
— Mieszkałem z niemi rok prawie.
— Aha! Czy wygodnie panu? Czy on żonaty, ten pański Siań-szen? Czy ma stopień naukowy?
— Był urzędnikiem. Żonaty, ma córkę dorosłą i syna.
— Hm! Syna, pan powiada, i córkę dorosłą. Czy pan zawsze tak chodzi?...
Kiwnął głową na ubiór Brzeskiego.
— Zawsze. To znacznie taniej kosztuje i dogodnie.
— Więc dla taniości! Dobrze! doskonale! Niech pan przyjdzie jutro zrana o godzinie ósmej do biura. Zapoznam pana z przyszłemi towarzyszami i wskażę zajęcie. A teraz niech pan po podróży wypocznie. Tylko proszę nie spóźniać się, bo ja tego nie lubię. Gdzie pan mieszka?
— W In-kou, w oberży!...
— Tak, tak... To trochę daleko.
Dyrektor wstał i skinął głową z miną zwierzchnika, uspokoił się zupełnie i niebieskie jego oczy patrzały już nieruchomo i surowo z pod wyrównanych brwi.
Gdy Brzeski wszedł do oberży, dowiedział się przedewszystkim od posługacza, że Siań-szen jeszcze nie wrócił z wycieczki do miasta. Pani Wań zdążyła już jednak