Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przytułku jest, a roboty niema... Niech mu to pan jeszcze raz powtórzy!
— Stanowczo więc niema nadziei!
— Stanowczo. Żadnej a żadnej, gołąbku mój!... Nie mogę... gdyż inaczej zginęlibyśmy, poganieby nas zjedli...
Brzeski zwiesił głowę. Wkrótce odszedł, choć ojciec Paolo zatrzymywał go uprzejmie na wieczerzę.
List nie przychodził.
Brzeski ze wzrastającym niepokojem śledził przebieg domowego nieszczęścia. Z bólem przysłuchiwał się tajemniczym za parawanem naradom, gniewnemu syczeniu starej, nieśmiałym uwagom córki, wreszcie przekleństwom, groźbom i rozkazom, po których zwykle dziewczyna wychodziła z tłumoczkiem za drzwi. Nikt tego nie widział prócz niego i one wkrótce przestały się go wstydzić i kryć przed nim, pewne, że ich nie zdradzi. Chłopak czuł głęboką litość dla młodej Chinki. Wań coraz mniej zwracał uwagi na to, co się w domu działo. Wracał późno, a zrana, jeżeli nie miał nic do pisania, uciekał niezwłocznie. Czasem też sam zabierał jakiś przedmiot i już go nie przynosił...
— Graj, graj!... Może przegrasz syna, córkę i mnie komu, kto lepiej nas uszanuje!... Nic już w domu nie zostało!... — krzyczała nieraz stara, spostrzegszy przez okno, że rzecz jaką wynosi.
Ale wszystko ma swój kres. W mieszkaniu zostały tylko stoły, ławki, parawan, kocieł wmurowany w kuchni, ołtarz przodków i... rzeczy Brzeskiego.
Był pogodny, wiosenny dzień. Słońce zalewało światłem ogołoconą ze sprzętów brudną ruderę; ciepły wiatr przenikał do niej przez dziury podartego papieru w oknie i przynosił zdala spotężniały gwar miejski i świeże, ożyw-