Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chni jeziora, połyskującej smugami srebra, purpury i fioletu, szarej sieci łóz i kęp wyschłego przeszłorocznego szuwaru. Tam to rozlegały się głosy, pluskała woda i poruszały gałązki, dając znać jak liczne kryły się w nich skrzydlate zastępy. Istotnie, kaczek było mrowie, ale wszystkie trzymały się w cieniu, zdala od podejrzanego pnia. Po długiem czekaniu ukazała się nakoniec jakaś bardziej nieostrożna, czy zakochana para. Aleksander poczekał aż obie kaczki w jedną zbiegły się linię i strzelił. Podniosła się nieopisana wrzawa. Zerwały się stada kaczek, kwacząc przerażone, białe czajki z płaczliwem kwileniem wzbiły się w górę, z sąsiedniej wydmy podniosła się chmura gęsi, łopocząc skrzydłami.
— Gęsi... gęsi... — szeptał Aleksander, pośpiesznie nabijając broń. Wydobył z wody zabite kaczki i nieruchomo legł za pniem.
Cisza. Tylko w przepaści Ałdanu kołyszą się parte lody, z brzękiem tłuczonego szkła sypią się iglaste szczątki ich poszczerbionych krawędzi. Rzeka jęczy, jak gdyby od wysiłku zrzucenia z siebie tej kryształowej powłoki. Gasną ostatnie promienie dnia. Z nieba pada mrok coraz gęstszy.
Od strony rzeki przyleciało stado kaczek, szumiąc skrzydłami. Obleciały jeziorko, nad pniem wzbiły się w górę i uciekły.
— Dostrzegły... — pomyślał Aleksander, tuląc się do drzewa.