Zresztą, jeśli mam ci prawdę powiedzieć, to wolę tu zostać. Tutaj, dadzą ziemi więcej, jeśli się dać zgodzą. Zbuduję młyn, zasiewać będę dużo i handlować mąką, na północ ją wysyłać. Konkurencyi nie będę miał żadnej; wszyscy tu mielą zboże w ręcznych żarnach, sieją mato. Wszędzie ceny na mąkę wysokie; możnaby coś odłożyć na powrót.
— Więc ty myślisz tu tak długo pozostać? — z przerażeniem nieledwie zapytał Jakób.
— Kto wie?...
— Gospodarstwo może nic nie dać. Będziesz musiał trzymać robotników, starać się tanio kupić, drogo sprzedać i mało płacić. Nie lękasz-że się w tych warunkach ostatecznie zatracić... duszę?
— Co mi po niej?... A ty swojej nie zatracasz?...
Jakób chciał mówić, ale Aleksander przerwał mu żywo.
— Mój drogi, oddaliśmy, cośmy mieli. Reszta nasze! Kruszyna tego zostało i... liche. Biorąc jałmużnę od Jakutów, czyż nie stawiamy siebie w fałszywych warunkach? Czyż nie gubimy tej samej duszy, o którą się troszczysz?
Jakób nie zgadzał się, lecz milczał. Wszak powtarzał ciągle w sporach, w rozmowach każdemu, kto chciał słuchać: żyć jak pies, czego sam przykład dawał, o nic nie prosić, żadnych szczególnych praw dla siebie nie czekać i... trwać, tylko trwać! Rozumiał, że było to nad siły większości, mocno
Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/191
Wygląd
Ta strona została przepisana.