Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chcesz umierać, a to wszystko robota kniazia; on przekupił Oltungabę! On myśli, że jak ciebie nie stanie, nie będzie jemu równego pośród nas... Ojcze, błagam ciebie, wstań spokojny i uchodź!... Namioty nasze zdjęte, młodzież gotowa, renifery posiodłane; zanim się obejrzą, my będziem w górach. A choćby się i spostrzegli, czyż my nie dzieci twoje?!...
Zasępiło się oblicze Selticzana.
— Niech pozwą Oltungabę, niech będzie sąd! — zawołał wstając.
— Oltungaba!... Oltungaba!... — podchwyciły liczne głosy z rodu Selticzana.
— Oltungaba!... Oltungaba!... — wołano zewsząd.
Posępny, jak mech ciemny, jak gołąb siwy, starzec niechętnie wszedł w koło.
— Czy prawda, żeś brał od kniazia podarki?... Żeś nas dla miłości jego oszukał?... — krzyczeli wszyscy.
— Czekajcie, niech mówi jeden. Czyż nie widzicie, że ja mam tylko dwoje uszu, gdzie się nie zmieści sto głosów...
— Niech więc gada jeden!
Wystąpił jeden z najszanowniejszych naczelników jednego z najpotężniejszych rodów, siadł i zaczął robić pytania:
— Brałeś podarki?...
— Jakże nie miałem brać. Czyż to ja nie żyję z dobroci ludzkiej? Czyż mi ich nie dawał i Selti-