Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzieniegdzie na powierzchni górskich śniegów, wpośród błękitnawych cieniów rozpadlin, rysowały się złociste linie krawędzi. A tymczasem niżej w dolinach wszystko jeszcze spało: spał las, we mgły spowity, spali pomęczeni ludzie i ognie spały, zaledwie żarząc się w przygasłych ogniskach, i renifery po krzakach na mchach leżące i wieczorną przeżuwające strawę; gulgotała tylko woda, płynąca w rzece, i kuropatwy górskie krzyczały na się, opuszczając rosą pokryte nocne legowiska i wzlatując już na oschłe wierzchołki drzew.
Starzec długo i uważnie przypatrywał się znanej dolinie. Nagle zadrżał: w oddaleniu przed jednym z namiotów ujrzał stojącego człowieka, który także zdawał się przyglądać okolicy. Bystry wzrok Selticzana poznał Oltungabę, a namiot należał do kniazia. Starzec zachmurzył się i wszedł do domu. „Wstawajcie, dzieci! Ej! Czun-Me! — rozpal ogień... Dość już spania w taki dzień!...“
Wszyscy zerwali się i zakrzątnęli, opanowani trwogą. Starzec z upodobaniem przypatrywał się, jak od wieków ustanowionym porządkiem; obecni bez żadnego gadania rozdzielili między siebie zajęcia; kobiety stawiały na kominie czajniki i kotły, wynosiły na dwór pościele; mężczyźni, opatrując rzemienie i broń, gotowali się iść w las przeglądać stada. Ruch się uspokoił, kiedy podano herbatę. Poważnie zasiedli wszyscy dookoła deski, służącej im za stół, ale, że gospodarz milczał, nikt