Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Milczenie.
Oltungaba uderzył w bęben i wśród sypiących się i jak grom huczących razów dały się słyszeć urywane, groźne i jakby z daleka płynące słowa:
„Zbywające psom dają! Niech się naród upokorzy, człowiek posłusznym będzie. Inaczej poginą podobni mgle porannej.
— Och! Cóż my dać możem, nie posiadający niczego?...
— „A więc ja wam powiem, jak dawniej bywało: niech będzie ten, który jest dumny; ten, który jest bogaty; czyi synowie — to strzały lecące, a córki to — piękności; kogo kochają wszyscy, czyje myśli dobrotliwe, rady mądre, serce mężne, ręka szczodra, dusza dobrego życząca... My chcemy widzieć grozę przerażenia, bladość oblicza, łzy ostatecznego rozstania...
Oltungaba umilkł i bęben opuścił.
— „Nie! — wyrzekł, zamyśliwszy się chwilę — imienia ja nie powiem... Powiedzieliby może: Oltungaba zazdrosny. A mnież krew ludzka na co? Czarownikowi nie potrzeba nic więcej prócz bębna. Ja już wszystko powiedziałem...“
Pobieżnie dokończył reszty obrzędu i ponury, wyczerpany zajął swoje miejsce w szeregu widzów. Dla niego i dla szanowniejszych gości podano herbatę, dla innych zaś młodzież niezwłocznie zaczęła bić renifery i stawiać na ogień kotły. Wszystkiemu temu nie towarzyszyła jednak wesołość i ożywie-