Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Andrzej słuchał pilnie, ale wnet mu przerwał, mówiąc nadspodziewanie poprawnie po rosyjsku:
— Wódka, herbata, tytuń, perkale, pieniądze...
— Wódka! — powtórzył zdumiony cudzoziemiec — wódki ja nie mam, a tytuniu i herbaty jest trochę, nie dużo wprawdzie, ale jeżeli wy nic nie macie, to chętnie się z wami podzielę.
— Mhę! — mruknął Andrzej, ale widocznie zrozumiał, gdy przybierając słodki i żałosny wyraz twarzy, zagadał nawpół po rosyjsku, wskazując na domowników:
— Jakut biedny... widzisz... jam biedny. Ludzi wiele... jeść dużo... wszystko trzeba. Herbata trzeba, tytuń trzeba, odzież trzeba, pieniądze trzeba. Mnie darmo nikt nie daje, a ty, powiadają, otrzymujesz pensyę ze skarbu. Tyś pan! tyś bogaty... tyś Rosyanin, a jam Jakut, robić muszę i wciąż jestem biedny.
We wszystkiem, co powiedział, przebijało się chytrze zamaskowane podejrzenie i obawa. Oblicze cudzoziemca zamroczyło się przykrością. Spojrzał uważnie na wianek otaczających go twarzy kobiecych i męskich, starych i młodych, — miedzianych, wązkookich, płasko-nosych, szeroko licych, a takich do siebie podobnych, brzydkich i obcych, takich, Jak mu się zdało nędznych i zahukanych, że uczuł ściśnienie serca i szepnął, odwracając zamglone oczu:
— Jam inny, ja od was nic nie żądam. Jam wasz brat i to, za co cierpię i was się tyczy — chciał jeszcze coś dodać, ale umilkł, przypomniawszy sobie, że wyrazy jego są dla słuchaczów tylko pustym dźwiękiem, pozbawionym znaczenia.
— Gniewa się, czy co? — bąknęła gospodyni spoglądając z ukosa na zasępioną twarz młodzieńca. Andrzej też patrzał, lecz nic nie mówił, tylko energicznie spluwał przez zęby,