Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w żywe ciało, sam zadrżał, jak żywy. Ren skoczył i głową runął na dół, ryjąc śniegi rogami.
— Uruj! — wrzasnął Dżjanha, łuk rzucił, stopy pospiesznie z łyż wyszarpnął, siadł okrakiem na trzepocącym się jeszcze zwierzu i nóż mu w gardło zatopił.
— Czego ty tak brzydko na mnie patrzysz? — wyrzekł z uśmiechem, szturchając palcem mdlejące, zapłakane oczy renifera, patrzące na swych zabójców z wyrazem niewymownej boleści i wyrzutu. Ujbanczyk stał obok, oparty na łuku, z rozkoszą wydychał z płuc szalonym biegiem napędzone tam powietrze i patrzył spokojnie na zalane słońcem równiny. Nadbiegł wkrótce i Foka i chciał też koniecznie pchnąć nożem zwierza, lecz nie pozwolili mu przez wzgląd na całość skóry. Surowo skarcili go też i za to, że porzucił broń i odzież, i kazali mu wrócić po nie natychmiast.
Tego samego dnia „dobyli“ jeszcze jednego „dzikusa“, a pod wieczór, naładowawszy sanie mięsem, z którego tylko trochę zostawili dla siebie, i, włożywszy na nie ostatniego, niepatroszonego jeszcze rogala, wyprawili Niustera do domu. Sami zasiedli dokoła ogniska, roznieconego w innem już miejscu i w nowo wykopanej jamie. Tu, przypominając wesoło różne wypadki dnia ubiegłego, pili, nie skąpiąc już sobie topionego masła, z drewnianych miseczek, aby co rychlej wrócić siły i sprężystość członkom, zesztywniałym od nadmiernej pracy. Wieczerzając, nie zapominali o wesołym swoim opiekunie Bajnaju“ i raz po raz rzucali mu na ogień wyborowe kąski mięsa i tłuszczu.