Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tował — jak kupcy przyjadą latem, to poprosimy Andrzeja, żeby zaborgował. A teraz herbaty niema, stoi bez użytku. Jak myślicie?
— No tak, rozumie się, herbaty niema — podtrzymał go nieostrożnie Tunguz, który od chwili rozpoczęcia się poszukiwań siedział cichutko, jak trusia.
— I tybyś też co dał, Teodorze — począł dość jednak nieśmiało gospodarz — gwintówkę naprzykład, ona też bez użytku leży, prochu nie masz, i gdzie już tam tobie strzelać staremu! Mybyśmy ci odpłacili, a i sambyś był syty.
Tunguz zerwał się jak oparzony.
— Gwintówkę! Jeszcze czego! O duszę mię prosić będziecie, o duszę! Lepiej mi oddajcie moje dwa funty i ja sobie pójdę. Gwintówka moja nie zda się dla was, nie zda! Broń to tunguska, powiązana rzemieniami, nikt jej nie kupi, nie spojrzy nawet na nią. Zresztą, nie strzela, doprawdy, nie strzela. A dla mnie ona zda się, oj zda się! dla zięcia. Powinniście pożałować mnie biednego starego, wy bogaci — dodał żałośnie.
— Nie ustawa — począł Mateusz, ale Ujbanczyk nie dopuścił do kłótni, przekładając ojcu, że rzecz nie warta zachodu, że nie dziś, to jutro rozpoczną się łowy, że się obejdą i że doprawdy trzeba pożałować starego, który przecie, czyż nie wiecie, głupi. jak dziecko.

II.

Tegoż wieczora, przez śnieżyste doliny Andy, słabo oświetlone migotliwem światłem gwiazd, szli na łyżach w kierunku północno-zachodnim Ujbanczyk z węzełkiem na plecach i Tunguz. Stary zatęsknił, jak mówił, do córki, a prawdopodobniej zląkł się