Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czego me śpi, więc kiedy targany złowrogiemi przeczuciami, wyciągał ręce do jakichś wymarzonych współbraci i w uniesieniu wołał: „O, kochajcie się! kochajcie! gdyż to jedno zbawić was może, gdyż niema dla was wyboru i musicie zwyciężyć lub umrzeć“ — stary Mateusz, słysząc bardziej gromkie słowa, szturchał w bok śpiącą obok niego Mateuszową, a ta, wysuwając się pospiesznie, rozniecała niezwykle suty ogień (choć skąpiła opału, żałując pracy syna) i siedząc przed nim nawpół odziana, ostrożnie, długo śledziła za krokami cudzoziemca.
— Czego wy się mnie boicie — uspakajał ich Paweł, zauważywszy te manewry. — Nie bójcie się, ja wam nic nie zrobię. Ja z nudów, ot tak gadam sobie, piosneczkę nucę. Nikomu, myślę, to nie szkodzi.
— Ależ nie! co za grzech! Wcale się nie boimy, a tylko zimno coś zrobiło się w jurcie — uniewinniali się starzy.
— Wybacz im pan, oni tak... od swojej głupoty — za rodzicami wstawiał się Ujbanczyk, zgromiwszy ich zresztą porządnie, tak, że nie śmieli więcej zdradzać przestrachu.
Paweł słyszał jednak, że niech tylko chodzić zacznie, westchnie lub poruszy się głośniej, to gospodarstwo na ławie budzą się natychmiast i choć ogień się nie pali, nie śpią i bacznie za nim śledzą. Ognia wciąż palić nie było podobna dla braku drew; rybiego tłuszczu niewiele zbierali z powierzchni zup, łuczywa nie mieli, gdyż przyrządzać go tu nie umieją; musiał więc Paweł po większej części siedzieć w ciemnościach, by zaś starych nie męczyć i nie przestraszać, nie chodził, tylko leżał i milczał. Długie godziny spędzał nieraz sztywny, wyprostowany, bezsenny, ze wzrokiem nieruchoma utkwionym w wiszący nad nim zmrok, z rękoma zarzuconemi pod