Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ostatnie życia iskierki. Zwierzęta przerażały się jego widokiem i znikały w mgnieniu oka lub zatrzymywały na chwilę, przypatrując się, zadowoliwszy ciekawość, uchodziły bez pośpiechu, kryjąc się pod koronkowe, białe od szronu arkady zarośli. Mógłby był widywać je częściej, gdyby nie zaniechał wędrówek swoich po lesie; przychodziło opłacać je tylu przykrościami, że przechadzka traciła swój powab. Przeciwko zimnu, śnieżnej zawierusze trzeba było otulać się w ciężką odzież zimową; łyże tamowały swobodę ruchów, a szalik lub maska futrzana na twarzy, niezbędne do zabezpieczenia nosa od odmrożenia, utrudniały oddech. Co za cel przytem brodzić po tych martwych, białych cmentarzach, gdzie, choć ujrzał zająca lub stado kuropatw, strzelać do nich nie mógł, gdyż w dni jasne i mroźne licha, zardzewiała jego rusznica groziła pęknięciem za każdym wystrzałem, a kiedy było pochrnurno i cieplej, nie radzono mu i sam nie śmiał oddalać się bardzo, gdyż w każdej chwili zerwać się mogła zamieć i powrót do domu uczynić niemożliwym. Chodził tylko niekiedy ludzi odwiedzić, gdy była tego konieczna potrzeba, lub tęsknota za ludzką twarzą wygnała go z domu, letnik jego bowiem stał na uboczu i drogi zimowe do niego nie docierały, ale musiał wracać prędko, by nie dać zupełnie przemarznąć jego pustej i tak już zimnej, bo dla jednego człowieka za obszernej jurcie. Sąsiedzi pojawiali się u niego bardzo rzadko; także zapewnie dla wyżej wymienionych przyczyn, a może i dlatego, że nie umiał ich pociągnąć, zaciekawić; po całych więc tygodniach nie widział ludzkiej twarzy, żył jak więzień, mając zawsze przed oczyma te same okopcone, pochyłe ściany, te przedmioty i książki, wokoło siebie ciszę, lody, śniegi, a za jedynego towarzysza wesoły, różowy