Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tapiający wszystkie jego zdobyte wiadomości. Ale znając już jako tako stosunki miejscowe, charaktery ludzi z wyrazu twarzy, z wrażenia, jakie mówcy na słuchaczach robili, domyślał się, o co rzecz chodzi, a resztę dopowiadał mu Ujbanczyk.
W środku koła, obu rękoma wsparty na długim kosturze, stał stary Tunguz, zrzadka kłaniając się gromadzie i rzecz swoją wywodził. Obok niego trzymała się wciąż bezmyślnie, nisko kłaniająca się Upacza. Nie trudno było odgadnąć, o co im chodziło, a okrzyki zachęcające, rozlegające się wśród biedniejszych, u drzwi stojących słuchaczy, pozwalały domyślać się wyroku gromady.
Zaciekawiony Paweł spojrzał na Andrzeja, i zdawało mu się, że widzi wyraz ukrytego zadowolenia na skamieniałej twarzy bogacza.
— Dziewczynę! Wołajcie dziewczynę! — rozległo się w tłumie.
— A jakże! wołajcie dziewczynę — zgodził się przewodniczący obradom Filip.
Ludzie rozstąpili się trochę od strony komina i wepchnięto opierającą się Leliję. Paweł nie poznał swej leśnej rusałki w tem widmie bladem, wychudłem, w odzieży zbrukanej, podartej, choć zawsze srebrem wyszytej.
Stała pokornie, z rękoma bezładnie opuszczonemi wzdłuż ciała, z głową pochyloną na pierś wychudłą, ciężkim podnoszącą się oddechem; cierpiąca, zawstydzona, nie wiedziała, gdzie się podziać przed wzrokiem otaczających ją mężczyzn. W ruchach jej i wejrzeniu zauważył Paweł dziwną lękliwość, coś dobrze mu znajomego, a czego w niej przedtem nie widział i zdumiony wpatrywał się w nią pilnie na równi z innymi, aż nagle przypomniał sobie, że taki