Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czaj przykre wywarła wrażenie. Ogólna trwoga udzieliła się i jemu; nie mogąc znieść dłużej samotności, przemyśliwał nad tem, jakby to nie czekając zebrania, uprosić kogoś o przyjęcie go na mieszkanie. Ale bał się swej nieuiszczalności z długów, bał się odmowy bogatych, a biednym nie chciał stać się ciężarem, więc zwłóczył. W trakcie tego nadeszła poczta i myśli jego w innym uniosła kierunku.
Nie była to jednak odpowiedź na listy i prośby wysłane w połowie lata, ale przesyłka wyprawiona „po jakucku“ jeszcze na początku wiosny. Zawierała ona parę cegieł herbaty, trochę cukru, trochę soli, dużą paczkę rosyjskich gazet i miesięczników. Poczciwi towarzysze z miasta dzielili się z nim czem mogli. Przysłano mu także dwa listy mnogimi poznaczone stemplami: schwycił za nie z gorączkowym niepokojem, rozerwał kopertę. spojrzał na datę i podpis.
— Żyją, a raczej żyli... rok temu! — pomyślał i zaczął pożerać chciwie oczyma drobne, czarne znaczki, drogiemi skreślone rękoma.
Zachwiany kredyt Pawła podniósł się znów w oczach krajowców, wobec tego dowodu w postaci herbaty, cukru i soli, że jest przecie gdzieś na świecie ktoś, kto się o niego troszczy i o nim pamięta. Andrzej, który przedtem utrzymywał, że Paweł taki sam obieżyświat, jak inni, znani im przybysze z południa, że traktować go trzeba jak każdego darmozjada, a słów jego nie więcej ważyć jak „obiecanki cacanki“, teraz osobiście go odwiedził, a przy końcu długiej, dyplomatycznej gawędy, napomknął uprzejmie:
— A pieniądze pewnie nie prędzej przyjdą, jak się drogi ustalą?
— Nie wiem. Dałem wam kwity — odrzekł su-