Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i darninę, tylko pokruszone, kryształowe tafle tak do niedawna jeszcze potężnej jego zbroicy widzieć się dawały pod przejrzystemi wodami płytkich wądołów wmarzłe w dno, lub na jeziorach płynące z fali na falę i z łoskotem potrącające o siebie.
Dolina Andy wraz z przyległą jej okolicą zwolna przekształcać się zaczęła; coraz mniej tu było lądu i lasu, a coraz więcej powietrza i wody. Ptactwo, dotychczas górą ciągnące, spadło nagle i rojnie obsiadło moczary. Bezustanny gwar ich głosów, łopot skrzydeł zlewał się w jakiś śpiew chaotyczny, w nocy tylko i w połowie dnia na krótko przerywany.
Na niebie jednocześnie też zaszły zmiany: noc ustąpiła miejsca nieustającemu światłu dziennemu. Słońce, nie schodząc z horyzontu, biegło dokoła niby latarnia kołyszącą się na długim sznurze, albo pocisk ognisty olbrzymiej średnicy, śrubowym, coraz bardziej poziomo chylącym się ruchem usiłujący uciec, od ziemi gdzieś w przestworza.
W miarę zwiększającego się ciepła, budził się w okolicy ruch, życie: kołysały się wody, płynęły chmury, to siwe, to białe, to ciężkie, to lotne; szumiały bory, rozsiewając zapachy rozkwitających drzew, a po tem wszystkiem barwy, blaski i cienie krążyły zmienną czeredą, niby szkiełka wciąż obracanego kalejdoskopu. Już nie bezgraniczną jednostajność, ale nieskończoną rozmaitość zjawisk przedstawiała okolica.
Paweł przestał tęsknić. Dostał od Andrzeja starą, zardzewiałą rusznicę, pod warunkiem dostarczania zabitej zwierzyny, trochę prochu, śrutu i po całych dniach włóczył się wśród błot i zarośli.
— Ach, my-śli-wy! — zachwycali się z początku Jakuci.