Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niedaleko! — roześmiał się Paweł.
— No tak... my to nazywamy: we dworze.
— A czyś ty żonaty?
Ujbanczyk nie odpowiadał.
— Czy masz kobietę? — powtórzył, myśląc, że chłopak nie rozumiał pytania. Ciemny rumieniec powlókł kanciastą twarz i odstające uszy Jakuta.
— Albo co?
— Co on mówi? — pytali ciekawie obecni, zauważywszy zmieszanie chłopaka.
— Pyta, czy mam kobietę.
— Tfuj! tyj! Babat! Tata! — zagadały kobiety, a mężczyźni zezem spojrzeli na Pawła, który zrozumiał wreszcie, że znowu czemś wykroczył przeciwko zwyczajowi, i machnął ręką.
— Ach, nie to... nie to! Ja pytam, czy masz kobietę dlatego, że jednem słowem, chcę wiedzieć, czy masz lub czy mógłbyś urządzić własne gospodarstwo? Wtedy jabym u ciebie zamieszkał. Tu mi niedobrze, przykrzy się, słowa niema do kogo powiedzieć.
— Nie. Myśmy ludzie biedni — odrzekł pośpiesznie Ujbanczyk.
— Co on mówi? — pytał Andrzej.
— On mówi, że niema do kogo słowa przemówić.
— A książki? Przecież on po całych dniach z niemi rozmawia i nikt mu nie przeszkadza, myślę... Zresztą, ty teraz będziesz niekiedy przychodził, on do ciebie będzie chodził. Ty mieszkasz niedaleko, powiedz mu to.
— Co on mówi? — pytał z kolei Paweł, ale Ujbanczyk milczał zamyślony.
— Ech, nie! tak, od swego rozumu — odrzekł wreszcie. — A mieszkać u nas mógłbyś chyba w zi-