Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i gorczycę, których Jakuci nie cierpią, ale w razie zupełnej odmowy robili burdy. Tunguz raz go poprostu zwymyślał.
— Cóż ty mi nigdy nic nie dajesz! — krzyczał, trzęsąc głową i wymachując rękoma. — Ty może myślisz, że ja jestem bogaty, a ja jestem biedny, najbiedniejszy z biednych! A ty wszystkim dajesz, a mnie nic. Ja się na ciebie dawno już gniewam, a ty i tego nawet nie widzisz? Czyż to przyjaźń? — I zaczął dowodzić długo i wymownie, jaki głupi i niewdzięczny jest Rosyanin, nieumiejący uszanować takiego jak on przyjaciela; i wogóle jacy to są nicponie ci przejezdni, którzy z początku naobiecują człowiekowi, a później tylko z nimi kłopot. Na to wszedł Andrzej, który był nieobecny na początku sporu i, zawstydziwszy starego długą litanią datków jakie wyłudził od cudzoziemca, przerwał tę przykrą choć dla Pawła mało zrozumiałą scenę.
W zapale Jakuci zapominali nieraz, że ich nie rozumie, krzykliwie dowodzili mu swego, póki, zniecierpliwiony nie powstrzymał ich energicznym giestem, lub słowem, do których jednak uciekać się nie lubił. Obecność tylko Andrzeja powściągała „atasów“ i czyniła ich mniej natarczywymi; na innych nie zwracali uwagi, a z domownikami kłócili się ząb za ząb. Utarczki te robiły na Pawle wrażenie bójek, staczanych nad padliną przez wrony, kruki i sępy. Padliną on był sam, ale kłótni ukrócić nie mógł, gdyż jego nie zaczepiali, ani czuł się w prawie wyrzucania ludzi z domu, gdzie sam był gościem. Zresztą na nicby się to nie zdało, a wszystkich rozjątrzyło — dom tu bowiem nie jest uważany za czyjąkolwiek wyłączną własność, i sam właściciel nie zawsze jest w stanie pozbyć się z niego przykrych dla siebie gości. Zachodziła tu jeszcze i ta wyjątkowa okolicz-