Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Allach stwarza i takich! — z uśmiechem pobłażania odparł Arab.
— Tak... zapewne, lecz przeznacza im na żony więcej odpowiednie dla nich kobiety — ciągnął równie żartobliwym tonem Żałyński. — Córka twoja, Ibn Tassilu, godna jest młodego księcia, a nie starca, stojącego nad grobem — dorzucił przebiegle, wiedząc, że pochlebstwo jego będzie mile przyjęte przez dumnego Araba.
Ten ujął go przyjacielsko pod ramię.
— Małżeństwo Dżailli nie jest jeszcze rzeczą pewną — mówił poufnym tonem. — Zobaczysz sam później, szlachetny panie, że nie mogłem wręcz odmówić El Terimowi. Wobec węża Allach zaleca roztropność, musiałem przeto i ja na chytrość odpowiedzieć przebiegłością. A co do twego powiedzenia, panie, że godną jest ona choćby księcia, to wiedz o tem, że matka jej pochodzi z rodu sławnego księcia cudzoziemskiego, który przybył tutaj z odległych stron, chroniąc się przed prześladowaniem w ojczyźnie.
Żałyńskiego, jakkolwiek zdążył się już przyzwyczaić do niebotycznego wprost samochwalstwa Arabów, opowiadanie Ibn Tassila zainteresowało ze względu na to, że dotyczyło ono Dżailli.
Mimowoli przyszło mu na myśl, że w słowach Araba może się znajdować część prawdy, gdyż całe zachowanie się dziewczyny, wyrosłej w na-